• slidebg1
  • Leśna Polana – Jacek Rozenek – Polecam!
    Polecam! Wyjątkowe miejsce – Leśna Polana – Jacek Rozenek
  • slidebg1

AKTUALNOŚCI

CEREBROLIZYNA – TERAPIA NEUROLOGICZNA

Nowość w Leśnej Polanie. Cerebrolizyna - wlewy dożylne po udarze/urazie mózgu.

WIĘCEJ

Cuda się zdarzają……

Historia wydarzyła się 2 lata temu, początki Leśnej. Trafił do nas p.Marek, lat 44. Udar.

Lekki szok zważywszy na wiek. W przypadku akurat naszych doświadczeń z pacjentami po udarze mózgu, do dziś zaliczany jest do najmłodszych. Owszem, mamy młodszych – aktualnie 23 lata – ale po wypadku samochodowym.

Skutki podobne tylko przyczyna inna. Wracając do Marka. Stan na wejściu – poziom. To taka wewnętrzna nomenklatura. Leżący, nie mówiący, z niedowładem. Cewnik, sonda. Rokowania zerowe, zarówno przez fakt rozległości udaru, jak i wywiad. Serducho w stanie fatalnym, wydolność płuc słabiutka. Nie zabrakło komentarza – długo nie pożyje.

Pracę zaczynaliśmy czujnie.

Słabe serce i słaba wydolność płuc to są czynniki bez wątpienia utrudniające fizjoterapię. Zaczęliśmy od rehabilitacji biernej – dla niewtajemniczonych: w takim prostym ujęciu jest to taki stan, w którym pacjent nie współpracuje. To fizjoterapeuta bierze rękę czy nogę i nią porusza ćwicząc niejako za człowieka, który sobie leży, a fizjoterapeuta wykonuje stosowne ruchy modląc się w duchu żeby nie stawiał oporu. Marek nie współpracował oraz nie stawiał oporu.

Bezwiednie, bezwładnie – wszystko się działo poza nim. Między czasie wzywaliśmy wszelkiej maści specjalistów – zwłaszcza od serca i płuc żeby nic nam nie umknęło. Aż pewnego dnia pojawiła się u Niego świadomość tego co się wydarzyło oraz stanu na dziś. Załamanie jest tu jedynym właściwym słowem, o który w tej sytuacji nietrudno i która dla przeciętnego człowieka jest absolutnie zrozumiała. Od agresji do łez. Do akcji wkroczył więc psycholog. Nie uczestniczymy w terapii, nie wiemy jak to robią, strony są sam na sam ze sobą.

Marek nie mówił, Marta owszem – tajemnicą ich pozostaje jak się dogadali… Między czasie psychiatra – pomoc farmakologiczna okazała się niezbędna. Z tygodnia na tydzień stan się stabilizował. Owszem dni bywały różne, raz lepiej raz gorzej. Raz z chęcią do współpracy, raz na zasadzie – a dajcie wy mi wszyscy święty spokój… Niemniej szło, codziennie – krok do przodu, dwa w tył.

Pierwszym etapem był próba usadzenia i utrzymanie w miarę stabilnie pozycji siedzącej. Poszło. Czas na wózek i pierwsze zwiedzanie ośrodka oraz na zaprzyjaźnienie się z salą rehabilitacji. Jak już zaczęliśmy z wózkiem Markowi przypomniało się, że pali… No cóż, zważywszy na płuca i serce – sytuacja mało komfortowa. Pamiętamy doskonale czasy, jak zimą ubieraliśmy go na papieroska tłumacząc jednocześnie, że ostrzeżenie było zbyt potężne,a sytuacja rozwija się wbrew wszelkim rokowaniom, aby dalej żartować z losem. Pewnego dnia zobaczyliśmy Go idącego przy chodziku. To był wielki dzień mimo, że idący to może nie jest jeszcze najlepsze określenie. Ale jest, stoi i próbuje – jakoś się trzyma.

Obok dwie fizjoterapeutki, dźwigające jeszcze całkiem mocno ten ciężar pierwszej samodzielności. I chyba to był moment, w którym człowiek uwierzył, że to wszystko ma jakiś sens. Pojawił się w końcu uśmiech i zaufanie. Ba, nawet śmiech w głos, często tubalny, na cały oddział… Minęło 7 długich miesięcy. Setki godzin terapii. Czas na decyzję – kończymy. Stan na wyjściu -pion. Reszta w domu, dla żony i syna.

Do dziś nas odwiedza, budząc zawsze te same emocje – radości i lekkiego niedowierzania, gdyż pamięć jak było, a jak jest żyje w nas wszystkich do dziś.

Człowiek, który miał nie żyć, ma się dobrze żeby nie powiedzieć znakomicie – zważywszy na okoliczności.

Z przysłowiowej rośliny stał się przystojnym brunetem w sile wieku. Doskonale ostrzyżony, zadbany. Nie pali. Zaczyna pisać. Czy jest ślad udaru? Jest – niesprawna ciągle ręka, leciutko powłóczysty chód i brak mowy. To ostatnie uważamy za porażkę. Na wiele udało nam się Marka namówić, ale za nic nie chciał pracować z neurologopedą. Te zajęcia działały na niego jak płachta na byka. Stawał się agresywny. Krzyczał i mówił jedno jedyne słowo, znane wszystkim doskonale, ale nie nadające się do przytoczenia tutaj… Bardzo głośno, bardzo wyraźnie – z akcentem na „R” :) Na marginesie nie jest to jedyny pacjent z afazją doskonale pamiętający akurat to jedno wyrażenie – ciekawostka… Bywa, że jest zabawnie, bywa, że trzeba uciszać, a pozostałym i zszokowanym pacjentom tłumaczyć sprawę od strony medycznej. Nie, nie, to nie patologia. To zapamiętał mózg i na razie jest to jedyna forma komunikacji. Całe długie zdanie skomponowane z jednego wyrażenia z akcentem na „R”…cdn.

Ps. Imię pacjenta zostało zmienione. M – wiem, że przeczytasz. Mam nadzieję, że mi nie nagadasz..:)